
Próbuję zachować jakieś zielone przy życiu w domu. Idzie mi słabo, choć kiedyś, kiedyś...miałam tzw. rękę do kwiatków. Gąszcze wszelkiego zielska rosły u mnie jak na drożdżach. Ręka minęła, a ja próbuję nie ubić 5-tego [chyba

Jeśli ktoś myśli, że zamioculcas jest niezniszczalny, można zapomnieć o nim a on rośnie itp to u mnie to nie działa.
O tym, który jeszcze żyje zapomniałam przez zimę, przestawiłam "trupa" na inne okno z opcją "wylot" po czym niespodziewanie odkryłam, że toto puszcza łodygi. No cóż... walczym!
Drugi "survivor" to grubosz. Dostałam go z 5-6 lat temu jako weterana strychowego z tekstem: jak przeżyje to go wezmę, on kiedyś był wieeeelki, szkoda go itd... Ten co go mi dał się nie upomniał, więc grubosz został u mnie.
Weteran okazał się twardzielem, przeżył zalanie, letni skwar, suszę, zalanie, skwar, zalanie, suszę, suszę... W końcu jego mikroskopijna i twarda jak kamień bryła korzeniowa w tym roku się rozpadła pod ciężarem gałęzi, wiec postanowiłam go rozsadzić. Przeczytałam wątki gruboszowate, zwłaszcza te o cięciu i postanowiłam z weterana zrobić armię. Oczywiście zdjęcia "przed" zapomniałam w amoku zrobić.
Weteran [już sam, bez dwóch kolegów] wygląda tak:

Pierwszy kolega, przecięty:

Drugi kolega: no a z tym nie wiem co zrobić. Czy ktoś kiedyś prostował grubosze? ;)

Część dzieciaków:

Skoro ten przecięty coś puszcza, dzieciaki też, to chyba rosną.
Co zrobić z pozostałymi spytam w wątku o cięciu.