Poprzednią część wątku zamknęłam na ?czas zimy? z zamiarem jego wznowienia z nastaniem wiosny, najpóźniej od pierwszego kwietnia. Zupełnie nie wzięłam pod uwagę, że to przecież Prima Aprilis.
Zrewidowałam swoje plany starając się nie powtarzać błędów planowania z czasów budowy komunizmu w Kraju Rad.
Nowy termin został ustalony na dzień zakwitnięcia pierwszego tulipana w moim ogrodzie. Od razu poczułam się lepiej, bo tu już nie namiesza ani kalendarz ani Pogodynka. Na wszelki wypadek upewniłam się, że w ofercie miejscowych sklepów nie ma sztucznych tulipanów.
Czas oczekiwania na pierwszy kwiat przywołał wspomnienia i refleksje....
Tytuł wątku pozostał bez zmian: Jeszcze raz od początku...
Jaki to był początek? A no, taki...
Dobrze rokująca, prawie emerytka, burzy ustabilizowane życie, wywraca wszystko do góry nogami i postanawia po raz czwarty w życiu wszystko zacząć od początku.

Ten kolejny początek to mazowiecka wieś, położona malowniczo nad Bugiem w nieodległym sąsiedztwie Puszczy Białej.
Miejsce nowego osiedlenia to opuszczone od kilkunastu lat siedlisko, zarośnięte samosiewami z ruiną budynku gospodarczego i rozpadającą się wiejską chałupką, nie nadającą się do zamieszkania.
Daleko od rodzinnych stron ale za to zdecydowanie bliżej do dorosłych już dzieci i natenczas jedynego, półtorarocznego wnuczka.


Budowa nowego domu, mimo, iż miała ekspresowe tempo, co i rusz napotykała kolejne przeszkody, które najczęściej, nie wiedzieć czemu, przybierały postać majstrów budowlanych. A to takich z nosem barwy czerwonej, albo jeszcze gorszych, tzn. takich, dla których tajniki budowania do dzisiaj pozostały nie zgłębione.

Odporność psychiczna zwariowanej emerytki została poddana ciężkiej próbie. Zostawiona samotnie na ponad pół roku na placu budowy ze zgrają pseudo budowlańców i nieznajomością miejscowych realiów, z trudem zniosła to doświadczenie, którego zresztą sama była autorką...

Odejście i pochowanie Gai, ukochanej suni, mocno zachwiało jej pewność siebie, a uśpienie małej, ciężarnej koteczki, okrutnie skopanej przez jakiegoś miejscowego chojraka, uświadomiło, że ten kolejny początek wcale nie będzie łatwy.

Zapytacie co z ogrodem. Nie mieścił się on w ówczesnych planach i rozważaniach. Ciągle jeszcze ?prawie emerytka?, z żalem wyraziła zgodę na wycięcie przepięknej, ogromnej jabłoni, która zrządzeniem losu wybrała sobie miejsce w centralnym miejscu budowanego domu. Kolejna jabłoń dokonała żywota, wybierając jako miejsce spoczynku nasz samochód. Były to spotkania pierwszego stopnia ?prawie emerytki? z przyszłym ogrodem, o czym ona jednak wtedy nie miała pojęcia.
Pierwsza zima minęła bezproduktywnie pod względem ogrodowym. Trwały oczywiście prace wykończeniowe w domu i jego przystosowanie do potrzeb codziennego bytu.
Emerytka nie była już sama, a to wiele znaczyło i wiele zmieniło.

Wiosna 2010 roku powitała nowych mieszkańców mazowieckiej wsi rozmiękłą gliną, szczególnie wyrobioną na wjeździe na posesję. Jakby tego było mało, rozpoczęło się dalsze rozkopywanie i rycie umęczonej już ziemi wokół domu.
Czas przyznać się do jednego. Rzeczona emerytka w dotychczasowym życiu poznała wiele dziedzin, ba, w niektórych uważała się prawie za eksperta, z jednym małym wyjątkiem: nic ale to nic nie znała się na roślinkach.

Ze wstydem ona przyznaje, że ignorancja w tej dziedzinie była szczególnie głęboka. Zdarzało się, że wykonując dodatkowo pewien wolny zawód musiała opisać roślinność znajdującą się na jakiejś nieruchomości. I co? Ano, przywoziła w kieszeniach liście drzew, trawy, zbóż, itp. do rozpoznania przez eMa.

Tu, do zagospodarowania było najmarniej 4 tys. m.kw. z możliwością dalszego rozwoju.
Nastał czerwiec 2010 roku. Wiedziona ciekawością emerytka przeszukując internet, weszła nieopatrznie na ... ?Ogrodniczo ? Działkowe Forum?... Na nic zdały się perswazje eMa i dzieci, że to niezbyt wypada, żeby kobieta, powiedzmy, ?dojrzała?, wgapiała się w monitor do bladego świtu. To był jednak tylko niewinny początek.
15 czerwca 2010 roku przestałam być ?emerytką?, a rozpoczęłam swój byt jako Helios... Miałam nadzieję, że taki ukłon w stronę Słońca, skutkować będzie zwiększoną dostawą promieni słonecznych nad moim ogrodem, ale chyba się przeliczyłam....

Ten przydługi wstęp usprawiedliwia tylko tytuł mojego wątku. Jak od początku, to od początku.
Pojawiły się pierwsze roślinki w moim ogrodzie. Zupełnie przypadkowo były to trzy hortensje:
Powstawał również warzywnik...
A w grudniu powitaliśmy .... Gosię
W 2011 roku sytuacja powolutku zaczęła się zmieniać, choć ciągle jeszcze było pusto...
Adaś degustował pierwsze plony...
Rok 2012 rozpoczęłam bogatsza o półtoraroczne doświadczenie. Ogrodowy wirus wpełzał niepostrzeżenie ale konsekwentnie, i powoli spychał w niebyt inne, dotychczasowe zainteresowania.
Zaczęłam przygotowywać swoją pierwszą rozsadę.
?Mój ogród? ? słyszycie jak to dumnie brzmi? Mój ogród powoli zaczął zasługiwać na swoją nazwę.
Jakie rośliny mnie urzekły w tym krótkim czasie? Przeglądam zdjęcia i widzę to wyraźnie.
Po pierwsze ? hortensje. Może dlatego, że były pierwsze i przekonały mnie, że kwiaty posadzone moją ręką po prostu rosną?
Po drugie ? róże. W tym przypadku, jeszcze dzisiaj, nie do końca wierzę, że te królowe kwiatów zechciały rosnąć w moim ogrodzie. Chimeryczne, wymagające troski ale jakże piękne...
Po trzecie ? kanny. Zawdzięczam to Januszowi (Drozd). To z nasionek od niego, wyhodowałam swoje siewki i doczekałam pierwszych kwiatów. Dzięki Januszu. A Durban przywędrował do mnie ze Śląska od Adriana.
Co jeszcze bardzo polubiłam? Chyba wszystkie roślinki, ale takie bliskie sercu to hosty, berberysy i ... malwy.
Byłabym niesprawiedliwa, gdybym zapomniała o moim warzywniku, no i o borówkach, truskawkach, malinach, itd, itd...
Czas biegł nieubłaganie i w październiku mój ogród objęła w posiadanie zima.
Listopad i grudzień trochę udawały jesień, trochę zimę. Zaczął się okres martwy dla każdego miłośnika ogrodów.
Z początkiem Nowego Roku rozpoczęło się wielkie odliczanie do nadejścia wiosny. I trwało, trwało, trwało bez końca...
W pierwszych dniach kwietnia wiosna w moim ogrodzie postanowiła zmienić swój image...
Nasionka wysiane do kuwet zdążyły wykiełkować i z czasem przybrały formę niteczek, z determinacją szukających słońca. Przez większość dni był to ich daremny trud.
I nagle w połowie kwietnia zima postanowiła odpuścić. Zwinęła w nocy puchowe kołdry i pierzyny i sobie poszła, gubiąc po drodze trochę pierza...

Wiosna nadciągała powoli jakby nie wierząc, że droga wolna... Szczególnie opornie szło się jej na północny ? wschód od Warszawy. Kilka razy próbowała zawrócić.
Co dzień sprawdzałam czy tulipany już zakwitły. Wreszcie dzisiaj uznałam, że z a k w i t ł y!!!
........................................
Wszystkich, którym udało się lub nie, przebrnąć słowo wstępne serdecznie i gorąco witam w kolejnej części mojego wątku. Głęboko wierzę, że z Wami uda mi się pokonać marazm, jaki ogarnął mnie tej wiosny. Liczę na Wasze wsparcie i krzepiące słowa.